Udało nam się zgrać termin z nowymi właścicielami tak, że nie będziemy im przeszkadzać, więc święto pracy czcimy (a jakże!) pracą.
W ruch idzie przyczepka i jest robota! Dobrze, że niedaleko - zaledwie z jednego końca wsi na drugi (jakieś 800m). Na początek idą rzeczy, które sami zgromadziliśmy (bo się przydadzą, albo przydawały i trzeba było gdzieś je przechowywać). A dalej dokonujemy się do skarbów i śmieci, zdeponowanych jeszcze przez tatę.
Dwa dni bardzo intensywnego wożenia (choć głównie było to załadowywanie i rozładowywanie). 2-3 kursy przed południem, przerwa na "złotą godzinę" (druga taryfa! czas na intensywne używanie prądu) z kosiarką i rozdrabniaczem, jakiś lunch (bo energia koniecznie potrzebna) i po 15:00 kolejne 2 kursy. Średnio wychodziło nam ok. 2h na pełny kurs, z załadowaniem i rozładowaniem.
A w naszej nowej stodole nadal jest mnóstwo miejsca!
A w tak zwanym międzyczasie do zagospodarowania były 2 kubełki roślin - część to samosiejki przywiezione "z pracy" (głównie prymulki, tawuły, i dąbrówka rozłogowa, ale jest też mahonia), a część to jeszcze resztki roślin zapomnianych przy przenoszeniu ogrodu. No i przygotowanie terenu na wizytę gości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz